Semilac- Świąteczne hybrydy

Semilac- Świąteczne hybrydy





Jakiś czas temu zaczęłam sama sobie robić paznokcie hybrydowe. Cieszyłam się jak dziecko kiedy dostałam cały zestaw i nie mogłam się doczekać aż zrobię swój pierwszy manicure. Od tego momentu już trochę czasu upłynęło a ja zaczynam się wprawiać w tę sztukę. Zaczynam- bo jeszcze idealnie nie jest, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu. Pokochałam tą metodę całym sercem i zaczęłam wręcz kolekcjonować kolorowe lakiery. Naoglądałam się filmików i od razu zaczęłam od firmy Semilac. Nie będę się rozwodzić na tym, ponieważ takich postów i filmików w internecie jest pełno. W skrócie- Semilac został moim faworytem i gdy przeglądam sety z ich kolorami przechodzi mnie dreszcz.


Instagram jest kopalnią inspiracji, naoglądałam się i nie mogłam się doczekać kiedy zrobię takie typowe świąteczne zdobienie. Wiecie, czerwień i brokatowe złoto- to kolory które kojarzą mi się z Bożym Narodzeniem jak żadne inne.

W końcu postanowiłam, że nadszedł na to czas, i oto jest.





Na dużym paznokciu zrobiłam cieniowanie i lekkie przechodzenia z czerwonego na złoto. Wskazujący i środkowy pomalowałam czerwienią a dwa następne złotem. Ciężko było mi się zdecydować co konkretnie na nich zrobić. 



Użyłam do tego dwóch cudownych kolorów- 028 Classic Wine oraz 037 Gold Disco. Myślę że pasują do siebie idelanie. 037 w większości przypadków pasuje- najbardziej podoba mi się z właśnie czerwienią, czernią oraz z 032 Biscuit (ten kolor mogliście oglądać na moim instagramie). 




Oba te kolory osiągają pełne krycie po dwóch warstwach. Pomijam w opisie oczywiście standardowe bazy i topy- nie chce dublowac kolejnego wpisu o tym jak wykonywać takie paznokcie.
Nie rozlewają się na boki, kryją i nie zbiegają się do środka. Czego chcieć więcej?
Taki manicure wygląda efektownie zarówno na krótkich jak i na długich paznokciach. Moje niestety są jeszcze dosyć słabe i nie udaje mi się ich zapuścić na satysfakcjonująca mnie długość.





Koniecznie dajcie znać co o nich sądzicie i co w te święta zagości na waszych pazurkach.

Karo
Paula Hawkins "Dziewczyna z pociągu"- hit czy kit? Recenzja

Paula Hawkins "Dziewczyna z pociągu"- hit czy kit? Recenzja




Odkąd tylko zrobiło się głośno o tej książce, widziałam że muszę ją przeczytać. Po pierwsze intrygowała mnie okładka. Patrząc na nią, wyobrażałam sobie jakąś straszną zbrodnie, mroczną dziewczynę i ten pociąg... stary i klimatyczny. Uwielbiam pociągi, może też i dlatego tak ciągnęło mnie do tej publikacji. Ten cytat Kinga i słowa "Nie znasz jej, ale ona zna Ciebie", były tak przyciągające, że przepadłam.


Gdy zaczynałam ją czytać nie wiedziałam o niej totalnie nic. Nie przeczytałam nawet opisu książki. 
Pierwsze rozdziały pochłaniałam jednym tchem. Czytałam ją do póki nie zasnęłam gdzieś późno w nocy, ale następnego dnia... wcale nie czułam tej iskry, że koniecznie muszę do niej wrócić. Ekscytacja nadchodziła gdy tylko zaczynałam ją czytać. Na przemian współczułam i nienawidziłam głównej bohaterki. Ku mojemu rozczarowaniu nie była ona jakąś tajemniczą dziewczyną z pociągu, nie było też jakiejś spektakularnej zbrodni. Z jednej strony przyjemny thriller, tajemnica, a z drugiej lekko irytująca bohaterka (przedstawiana jako żałosna alkoholiczka, znudzona życiem, nikomu niepotrzebna, jeżdżąca pociągiem w tę i z powrotem).  Muszę przyznać, że w połowie dopadł mnie lekki kryzys. Nic się nie działo, a tytułowa dziewczyna mnie już tak denerwowała, że chciałam jej dać po twarzy by się opamiętała. Jednak nie lubię zostawiać nieprzeczytanych książek i postanowiłam ją skończyć licząc że to ja skończę ją pierwsza, a nie ona mnie.
Uwielbiałam w tej książce podział na rozdziały imienne. Nie rozdział 1, 2, 3 itd. Ale rozdziały według bohaterów, bardziej w formie pamiętnika okraszonego datą, niż powieści. Fajne było też to, że czytelnik sam może dochodzić do sedna sprawy.
Nie wciągała mnie ona na tyle żeby nie móc się oderwać na kilka godzin czy dni, ale jednocześnie w mojej głowie ciągle tkwiła myśl "co dalej" i czułam że muszę ją skończyć.





Paula Hawkins stworzyła bardzo pouczający thriller. Pokazała że nikt nie jest idealny a większość to pozory. Udajemy przed sąsiadami, współlokatorami a nawet przed partnerami. Po co? Każdy ma jakiś cel. Pokazuje też, że często sami sobie tworzymy wyidealizowany obraz ludzi, a gdy ich poznajemy nadchodzi ogromne rozczarowanie.
Koleżanka stwierdziła że bardziej by rozumiała bohaterkę, gdyby się upijała. Może i miała trochę racji. Bohaterka mnie na prawdę irytowała! Może ktoś kto był w podobnej sytuacji alkoholowej jak ona, byłby w stanie bardziej ją rozumieć i mentalnie wspierać. Ja pomimo starań nie do końca rozumiałam jej poczynania. Dlaczego po raz kolejny się upiła skoro poprzednio skończyło się to tragicznie?!
"Dziewczyna z pociągu" zawiera w sobie tajemnicę, zagadkę której rozwiązania sami możemy dociekać. Zawiera też ogrom prawdy o nas samych i naszym najbliższym idealnym otoczeniu. Często wydaje się nam że nasze problemy nie dotykają innych ludzi, że nikt nigdy wcześniej tego nie przechodził, albo że nasi sąsiedzi mają wszystko czego w życiu pragnęli i muszą być szczęśliwi. Nie prawda. Tak na prawdę nie wiemy co czują najbliżsi, do póki ich nie poznamy od tej strony "problemowej".

Moim zdaniem, książka jest warta uwagi. Jest zdecydowanym hitem tej jesieni, lekkim i przyjemnym z którego jednocześnie możemy wyciągnąć jakieś wnioski. Mnie nie wciągała jakoś specjalnie, ale znam osobę która nie mogła sie oberwać i czytała ją nawet u fryzjera (pozdrawiam ;) ).

Na prawdę polecam ją na chłodne zimowe wieczory z towarzystwie gorącej czekolady i kocyka.

Ciekawi mnie, co sądzicie na jej temat? Koniecznie dajcie znać

Karo
Maybelline Color Tattoo!- Recenzja, czy warto?

Maybelline Color Tattoo!- Recenzja, czy warto?




Osławione, niemalże kultowe cienie Color Tattoo zasiliły i moją kosmetyczkę. Kuszą pięknymi kolorami i dobrymi recenzjami. Straszą ceną, ponieważ około 25 zł za cień o pojemności 4ml jest ceną dosyć wygórowaną, ale to może dlatego że cienie nie goszczą na moich powiekach codziennie i moje wymagania nie są zbyt duże. Kusiły mnie już od dłuższego czasu, jednak dopiero teraz się zdecydowałam. Przetestowałam i przychodzę do Was z recenzją.

Produkt zamknięty jest w szklanym, masywnym słoiczku. Posiada również plombę, na którą zwracajcie uwagę przy kupowaniu. Ja tego nie zrobiłam i kupiłam zmacany cień!
Cień już nie raz, nie dwa zaliczył spotkanie z parkietem i nic mu się nie stało. Jest w stanie nienaruszonym co mnie bardzo cieszy.

Maybelline obiecuje nam:
Maybelline, Eye Studio, Color Tattoo 24Hr to kremowo - żelowy cień do powiek. Aż do 24 godzin utrzymywania się koloru. Technologia Maybelline Eye Studio pozwala na stworzenie super - nasyconego cienia. Kremowo - żelowa konsystencja Color Tattoo 24Hr pozwala na łatwe nałożenie cienia, który nie blaknie.

Jak jest na prawdę?

W swoim zbiorze posiadam cztery sztuki- Creamy Beige nr 98- piękny chłodny brąz kupony z myślą o brwiach, Timeless black nr 60- głęboka, matowa czerń, kupiona z myślą o lekkim przydymieniu i kresce,  Immortal Charcoal nr 55- piękne srebro, po prostu, oraz Turquoise Forever nr 20- piękny turkusowy kolor idealny do letnich kresek.




Przyznać muszę iż cienie są na prawdę dobrej jakości. Są bardzo dobrze napigmentowane, a nakłada się je z łatwością, jednak ze względu na formułę kremu o blendowaniu możemy zapomnieć. Są też bardzo bardzo wydajne- zużycia prawie wcale nie widać.

Mam wrażenie, że brąz przy nakładaniu jest lekko toporny- jak widzicie pędzelek go po prostu rysował. Do reszty nie mam zastrzeżeń. Brąz też nie nadaje się do brwi- zlepia je niemiłosiernie. Sprawdza się jednak jako baza do cieni sypkich- przylepiają się i dzięki temu dobrze trzymają.

Cień jest trwały. Na prawdę trwały! Gdy zaschnie, ciężko go rozsmarować czy zetrzeć. Kolor trzyma się minimum 8h, więcej nie sprawdzałam, ale gdybym go nie zmyła, to myślę że tak do 10 by pociągnął. Zaletą tych cieni jest też to że nie czuć ich na powiece. Często miałam uczucie ciężkości, co z moja opadającą powieką nie grało zbyt dobrze. 


Nosiłam je z bazą z Wibo która dodatkowo podbiła ich kolor. Trwałości nie przedłużyła. ale nie było to potrzebne. 




Bez bazy:




Z bazą Wibo:



Reasumując:
Cienie są dobrej jakości, napigmentowane i trwałe. Jadnak nadal mam wrażenie, że 25 zł to zbyt dużo jak na cienie których nie wyblendujemy i nie połączymy z czym innym (np. innymi cieniami nie-kremowymi). Dobrze jest je kupować na promocjach -49% w Rossmannie, lub na Kosmetyki z Ameryki (tam są w ceni regularnej za około 12zł- mega różnica!) 

Moim zdaniem warto, ponieważ kreski wychodzą obłędne! 






Dajcie znać co sądzicie o tych cieniach! Używacie? 

Karo

Psia dupa czyli "Listy do M. 2"

Psia dupa czyli "Listy do M. 2"


Zdjęcie pochodzi z kampanii i sesji do filmu "Listy do M.2"


O drugiej części "Listów do M." już od kilku miesięcy było na prawdę głośno. Lubię polskie produkcje filmowe i staram się je doceniać, lubię też wielowątkowe filmy kręcone w klimacie świąt. Pierwsza część bardzo mi się spodobała, dlatego też wiedziałam, że obejrzę i drugą. Co prawda od premiery już jakiś czas minął a ja wybrałam się do kina dopiero teraz. Dlaczego? 
Ponieważ nie cierpię chodzić na premiery i w pierwszych dwóch tygodniach gdy seanse są oblegane. W nieco późniejszym terminie można skupić się na filmie a nie obmacującej się parze za, lub szeleszczącą wycieczką przed. 

Przechodząc do sedna. Nie będę opisywać o co chodzi w tej części, to możecie zrobić na filmwebie. Skupię się na krótkiej opinii i wrażeniach. 

W "Listach do M." zostały poruszone wątki, które pomimo swojego zakończenia ciekawiły widza, co będzie za kilka lat. Cieszę się że powstałą ta część, ponieważ wyjaśnia ona tę kwestię. Ponadto pojawiają się nowe wątki i nowi bohaterowie. Oczywiście niezwykle barwną postacią jest Mel grany przez Karolaka. Jedni go nienawidzą, drudzy kochają. Ja należę do tych drugich. Sama twarz tego aktora potrafi rozśmieszyć a co dopiero wypowiadane dialogi. Mel, jak przystało na Świętego Mikołaja, przeplata się przez każdy wątek. 

W filmie bardzo podobała mi się atmosfera. Z filmu czuć po prostu prawdziwe święta, i widz zostaje zasypany całą tą świątecznością. Tak tak, czuć ją bardziej niż w części pierwszej. 

Film w wielu momentach mnie rozbawiał, ale nie brakowało też momentów zastanowienia się, zadumy czy też smutku. To sprawiło, że nie jest to kolejna głupkowata polska produkcja z plejadą gwiazd na czele. Myślę że to jak ważne są święta dla bohaterów, przełożyć można na nasze życie. Film ten siłą rzeczy nasuwa nam pewne myśli, wnioski i wspomnienia. 

Reasumując- na prawdę świetny film, który warto oglądnąć na święta. Zarówno pierwszą jak i drugą część. "Listy do M" mają tylu fanów że za jakiś czas obie te części staną się nieodłącznym elementem świąt jak Kevin. 




Byliście? Oglądaliście? Co sądzicie o tym filmie? Dajcie znać!




Ziołowa pielęgnacja- Lekki krem brzozowy Sylveco

Ziołowa pielęgnacja- Lekki krem brzozowy Sylveco






Bardzo długo szukałam kremu który odpowiadałby mi składem, opakowaniem, konsystencją i działaniem. W każdym drogeryjnym produkcie COŚ mi nie pasowało. Szukałam, szukałam, szukałam i znalazłam!
Odkąd go używam nie chce żadnego innego. Mowa o Lekkim kremie brzozowym od Sylveco.


Sylveco jest producentem kosmetyków naturalnych. To właśnie ten fakt sprawił, że zaczęłam się przyglądać coraz bardziej tym kosmetykom. Z całej gamy najbardziej polubiłam właśnie krem o którym dziś chcę opowiedzieć


Zacznijmy od składu :

Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Ksylitol,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Stearynian glicerolu,  Olej arganowy, Olej jojoba,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy,  Alkohol benzylowy, Betulina,  Witamina E,  Ekstrakt z aloesu,  Alantoina,  Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej,  Lupeol,  Kwas oleanolowy, Kwas betulinowy 


Oleje w nim zawarte zdecydowanie dobrze działają na moją skórę.


Producent obiecuje:
Hypoalergiczny lekki krem brzozowy jest przeznaczony do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju cery wymagającej regeneracji. o działaniu wybitnie nawilżającym i zmiękczającym. Naturalne oleje roślinne i masło karite odbudowują warstwę wodno-lipidową i w połączeniu z alantoiną zapewniają skórze szybkie ukojenie. Dodatek witaminy E zabezpiecza ją przed negatywnym wpływem środowiska. Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej, zawierający saponiny, ułatwia wnikanie składników aktywnych głębiej do skóry. Krem może być stosowany pod makijaż oraz na okolice przemęczonych oczu.

  • chroni skórę wymagającą odnowy
  • przywraca właściwy poziom nawilżenia
  • zwiększa elastyczność
Zawiera ekstrakt z kory brzozy, który dzięki właściwości pobudzania syntezy kolagenu i elastyny, zwiększa sprężystość skóry i skutecznie opóźnia procesy starzenia. W kremie zastosowano połączenie ekstraktu z aloesu oraz ksylitol

Pamiętajmy, że pobudzanie syntezy kolagenu jest bardzo ważne gdyż niedobór kolagenu może przejawiać się gorszym stanem włosów, paznokci i skóry.
Na stronie Sylveco możemy przeczytać że jest to krem na dzień. Niestety gdy stosowałam go na dzień wchłaniał się zbyt wolno. Na noc sprawuje się IDEALNIE!



Ma delikatny, przyjemny zapach. Nie jest mocny ani nie przyjemny. Jest to zdecydowanie zapach "drewna". Zapach który na prawdę ciężko określić, jednak gdy tylko poczujecie ten zapach doznacie olśnienie "no tak! przecież to takie brzozowy zapach!". Swoją drogą skoro to krem brzozowy, to jak ma pachnieć... Jest biały, nietłusty. Konsystencję ma dokładnie taką jaka jest opisywana- LEKKA!

Moja skóra na twarzy jest mieszana, ze skłonnością do przetłuszczania się. Większość kremów albo wysuszała ją, albo zapychała. W tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Krem po nałożeniu całkowicie się wchłania, co prawda trochę mu to zajmuje, ale jednak nie pozostawia żadnego tłustego filmu. Rano moja skóra jest idealnie nawilżona. Nie świeci się, ale widać że jest dobrze nawilżona, sprężysta i promienna. Lekki krem brzozowy doskonale redukuje niedoskonałości!
Jeszcze żaden krem nie działał tak dobrze na moją skórę. Krem jest hypoalergiczny dzięki czemu nie uczula.



Uwielbiam w nim jego opakowanie. Pompka jest na prawdę wygodna, dozująca idealną porcję produktu. Nie psuje się, nie zapycha. Zawsze niezawodna, działająca. Lubię takie rozwiązania.

Krem kosztuje około 30zł i możemy dostać go w sklepach z naturalnymi kosmetykami, online, Wispolu czy też w aptekach które posiadają szafę tych kosmetyków wraz z testerami. Dzięki czemu możecie ocenić konsystencję czy też zapach.



Znacie ten kosmetyk? Lubicie? A może totalnie Wam nie odpowiada?

Dajcie znać!


Karo

*We wpisie znalazło się płatne lokowanie Natu.Care

Tanio i dobrze- Sensique

Tanio i dobrze- Sensique





Dziś kolejny post kosmetyczny, a zarazem pierwszy serii "Tanio i dobrze"
Uważam że nie zawsze to co drogie musi być najlepsze, a jest wiele niedocenionych kosmetyków które są dyskwalifikowane tylko przez cenę. Często gdy coś kosztuje poniżej 10zł wydaje się bublem. Są jednak kosmetyki które zasługują na uwagę, a nie kosztują majątku i to nimi postaram się zająć w tej serii.


Dziś chciałabym Wam pokazać puder matujący który był moim pierwszym którym kupiłam. Okazał się tak dobry, że pozostałam przy nim. Oczywiście często próbuję nowe produkty, jednak ten jest zawsze w mojej kosmetyczce.

Sensique Matt Finish Powder

Sensique to marka którą dostaniemy tylko i wyłącznie i Drogerii Natura. Pamiętam czasy gdy w moim mieście nie było jeszcze Rossmanna- były za to dwa sklepy Natury i to w nich, odkąd pamiętam robiłam zakupy. Szafa Sensique stoi w każdym ich sklepie więc dostępność jest całkiem wysoka (Natura prowadzi też sklep on-line)

Puder kosztuje niecałe 8zł, występuje w dwóch wersjach- matującej i rozświetlającej, a każda wersja występuje w trzech kolorach. Pomimo tego że mam bardzo jasną karnację, to 02 jest dla mnie idealny.






Łatwo się go nakłada zarówno pędzlem jak i puszkiem (puszek daje silniejszy efekt zmatowienia). To co w nim uwielbiam to to że matuje a jednocześnie nie tworzy pudrowej maski na twarzy, nie podkreśla suchych skórek. Efekt utrzymuję się 5-8h więc to całkiem dobry czas. Czasem wystarczą drobne poprawki i skóra nadal wygląda dobrze, nawet w upały.
Po nałożeniu nie czujemy go- jest lekki i nie zapycha. Mam wrażenie że skóra oddycha pomimo pudru.

Opakowanie jest plastikowe, nieco słabe (wieczko czasem odpada. Łatwo je założyć jeśli końcówka się nie złamie. Mnie to się jeszcze nie zdarzyło). Brakuje w nim lusterka jednak za taką cenę nie powinniśmy wymagać cudów. Dla mnie ważne jest, że zawartość jest rewelacyjna, a lusterko noszę i tak zawsze osobno.
Wzorki na świeżym prasowanym są urocze, a dzięki nim możemy zobaczyć czy nikt wcześniej go nie dotykał.









Reasumując. Za cenę 8zł dostajemy rewelacyjny produkt, niestety w nieco kiepskim opakowaniu. Producent jednak zainwestował w jakość zawartości a nie opakowanie. To co dla mnie jest ważne to to, że przy używaniu nie tworzy skorupy którą trzeba zdrapać ( Maybelline Affinitone taką robi, a jest ponad 3 razy droższy i w porównaniu z Sensique wypada na prawdę słabiutko) 

Świetny produkt za niewielką cenę. Jak widać nie musimy przepłacać aby otrzymać dobry produkt. Tanio i dobrze.


Macie jakieś swoje ulubione produkty, za niewielką cenę? Koniecznie napiszcie w komentarzach. 


Karo

Paleta cieni W7 Trends, In the Buff Lightly Toasted Natural Nudes

Paleta cieni W7 Trends, In the Buff Lightly Toasted Natural Nudes








Jakiś czas temu zaczęłam się rozglądać za paletą cieni. Nie chciałam wydać majątku, to jeszcze nie ten poziom wtajemniczenia w makijażu żeby wydać "ileśtamset" złotych na kilka cieni. Bardzo spodobała mi się Bad Girl ze Sleek, jednak jak na naukę to cienie zbyt odważne. Naked była śliczna, ale cena... i wtedy właśnie w Drogerii Natura trafiłam na paletę cieni W7. W cenie regularnej kosztuje ok. 30zł. Ja kupiłam ją za jakieś 17zł, ponieważ trafiłam na promocję.

I tak w moje ręce trafiła W7 In the Buff. .


To co zwraca uwagę to na prawdę porządne, metalowe opakowanie. Posiada ono wygodny zatrzask dzięki czemu wiem że jest na pewno zamknięte. Cieni jest 12, przykryte zostały folią ochronną. Są wkładem i po zużyciu można całość wyciągnąć i zostaje nam metalowe pudełko. Znajdziemy tam również pędzelek oraz pacynkę. Niestety nie ma lusterka, nad czym ubolewam.




Jak już wspomniałam, cieni jest 12, 2 maty i 10 perłowych. Kolorystyka podoba mi się wyjątkowo! Można nimi wyczarować piękny makijaż na co dzień, ale też nieco bardziej połyskujący na imprezę, czy też smoky.




Cieni dobrze współpracują, są dobrze napigmentowane a ich trwałość jest przyzwoita. Spokojnie wytrzymają dzień w pracy czy nocną imprezkę. Podczas nakładania nie osypują się. Osypują się jednak podczas nabierania! Trochę mnie to przeraziło, ponieważ przygotowując swatche dla Was nie używałam zbyt wiele siły.
Jednak gdy robiłam makijaż innym pędzelkiem, takie zjawisko nie miało miejsca.

Podoba mi się jak współpracują. Nie da się nimi zrobić krzywdy, na prawdę. Wyjątkowo podobają mi się maty- Cracker i Lady Luck, stare złoto- Twister i DiDi, oraz dwa ostatnie, nieco ciemniejsze i odważniejsze- Up in Smoke oraz Dawn.
Te kolory są dla mnie magiczne! Myślę że z bazą byłyby one jeszcze bardziej intensywne.






Jak Wam się podoba?

Karo
Jak zrobić typografię?

Jak zrobić typografię?





Typografia jest genialnym sposobem na odmienienie wnętrza. Ostatnim czasem stała się bardzo modna, w sklepach jest pełno plakatów do kupienia, a w internecie aż roi się gotowców. Nie zawsze to co już zrobione, pasuje idealnie do naszego wnętrza. Co wtedy?
Przychodzę dziś do Was z poradnikiem jak stworzyć odpowiadający naszym wymaganiom plakat.



Jeśli mamy talent, stworzymy takie coś nawet w paincie. Da się, jednak będzie to bardzo praco i czasochłonne.

Canva- jest darmowym programem internetowym do tworzenia grafik. Posiada mnóstwo możliwości bezpłatnych. Znajdziemy tam również opcje płatne, jednak są one bardziej zaawansowane i niedrogie. Za cenę dolara zyskujemy świetne nakładki. Uważam ze nie zawsze trzeba płacić za nowe efekty, ponieważ z wersji darmowej można wycisnąć bardzo bardzo dużo.




Gdy już wiemy w czym tworzymy, musimy się zdecydować CO tworzymy. Pomysłów jest wiele. Można je czerpać z gotowych plakatów, ale też i z PinterestaZszywki czy innych stron.

Gdy wiem co i gdzie, bierzemy się do działania




 W zależności od wybranego rodzaju plakatu ( a wybór jest całkiem spory), otrzymujemy propozycje układu.
Ja najbardziej lubię tworzyć na czystej karcie. Oczywiście można dodać własne tło, w opcji "uploads"
Pozostaje tylko fantazjować i tworzyć! To nic trudnego.

W opcji "serach" możemy wyszukać wiele ciekawych linii, ikon, obrazków a nawet zdjęć. Wystarczy się trochę pobawić.



Każdemu elementowi możemy nadać dowolny kolor, wielkość, tworzyć kopie czy odbicia lustrzane.

W tym programie możemy każdy element dostosować do swoich potrzeb czy zachcianek. Po skończonej pracy wystarczy pobrać na swój komputer stworzoną grafikę. Pozostaje tylko wydruk!


Typografia którą widzicie jest jedną z pierwszych które stworzyłam. W ostatnim czasie dosyć sporo ich powstało ponieważ mam wolną ścianę którą chcę zagospodarować właśnie ramami z takimi plakatami (nie większymi niż A4) oraz zdjęciami. Za jakiś czas na pewno wrzucę zdjęcie na Instagram.

Jak podoba się Wam dzisiejszy pomysł na typografię? Tworzycie swoje własne?




Nie bądź ekshibicjonistą!

Nie bądź ekshibicjonistą!




Powszechnie wiemy, że ekshibicjonista to osobna nadmiernie obnażająca się w miejscach w których nie powinna. Czy obnażać można się w tylko tak wiadomy sposób? Otóż to nie!
Nigdy nad tym się nie zastanawiałam, po prostu mnie to śmieszyło.


Jednak kiedy coraz częściej moi znajomi zaczęli obnażać się w tak znaczący sposób na Facebooku czy Instagramie zaczęłam myśleć że to albo ze mną jest coś nie tak albo z nimi.
Później trafiłam na genialną stronkę Fejsbukowy Ekshibicjonizm i się w niej zatraciłam. Przeglądając pokaźną galerię (serio jest w czym wybierać) trafiłam i na ekshibicjonistów i na tych którzy ich wyśmiewali.

Najpierw była nasza-klasa. Portal do spotkań po latach. Kiedy nastolatki zrobiły z tego kolejną "sex-fotkę" reszta przerzuciła się na fb. I tak jest do tej pory. Znam kilka osób które nie mają i nie zamierzają mieć profilu na tym portalu. Znam za to masę ludzi dla których to jest nieodłączną częścią życia. Gdy pada internet i nie mogą napisać o tym, że padł im internet to jest panika i trzeba odprawiać gorsze i poważniejsze egzorcyzmy niż w "Obecności".

Pisanie o WSZYSTKIM na swojej tablicy to jest jak obnażanie się na ulicy. Są posty o zdradach, długach, seksach (udanych i tych mniej udanych), o dzieciach, miłościach, zawodach, kupkach, siuśkach, wyprawach do spożywczego po podpaski. Można by wymieniać jeszcze długo. Im dłuższa lista tym sensu mniej.
Starałam sie zrozumieć falę karniaków która już przeminęła, ale TO mnie przerosło. Nie widzę potrzeby obwieszczania światu o kupce dziecka, czy też (o zgrozo!) wrzucania zdjęć dzieci z kąpieli czy też z nocnika. Za kilka lat to dziecko podrośnie i to zobaczy a ja nie jestem w stanie zrozumieć jak się będzie czuć.
Pisanie o każdej wykonanej czynności, o każdym wydarzeniu jest wprowadzeniem setki tysięcy ludzi do życia. Do intymności. Facebook nie jest internetowym pamiętnikiem gdzie się zapisuje wydarzenia, zdjęcia itd. To miejsce do którego niemalże każdy ma dostęp a obnażanie się z wszelkich tajemnic, spraw osobistych czy intymności jest dla mnie niezrozumiałe. Pewnie nigdy tego nie pojmę. Owszem, są sytuacje o których się pisze. Są wydarzenia i zdjęcia które się dodaje. Ale fajnie gdy jest to dobrane z rozmysłem.


W internecie rządzi zasada "co raz wrzucone do internetu już nigdy z niego nie wyjdzie" i proszę, pamiętaj o tym gdy będziesz wrzucać zdjęcia swojego dziecka z kąpieli. Pomyśl o tym jak się będzie czuć za kilka lat gdy to zobaczy. Już nie wspominając o psycholach którzy wykorzystują takie zdjęcia.
Pomyśl gdy będziesz bluzgać na byłą, być może za kilka lat zobaczy to Twoja przyszła żona (lub niedoszła żona po tym co zobaczy).
Pomyśl, ponieważ pracodawcy bardzo często sprawdzają profile społecznościowe po rozmowach kwalifikacyjnych. Chcesz by potencjalny szef, w dużej korporacji zobaczył jak rzucasz kurwami do chłopaka? Lub by zobaczył prawie nagie zdjęcia z Misiaczkiem tuż po? Nie sądzę by dla trochę fejmu wśród znajomych było warto zaprzepaścić szansę na świetne znajomości czy dobrze płatną pracę marzeń.


A Wy co o tym myślicie? Podzielcie się w komentarzach swoimi przemyśleniami


Karo

Szpony Cruelli De Mon- jak mieć zadbane paznokcie?

Szpony Cruelli De Mon- jak mieć zadbane paznokcie?







Cruella De Mon, w porywach Morticia Addams, pamiętacie te paznokcie?

Piękne, długie czerwone a przede wszystkim mocne. I wszystko było by dobrze, gdybyśmy robiły tyle co one. Czyli wielkie nic. No bo ani Cruella ani Morticia nie zmywały naczyń, podłóg a o myciu okien nie wspomnę. Miały od tego ludzi (Rąsię, Doktora Housa czy Artura Weaslay'a). My tak łatwo nie mamy, dlatego chcę Wam dziś Kobietki przedstawić mój sposób na mocne paznokcie. Takie które nie wyglądają jak upośledzone kikuty.

Zestawienie które Wam zaprezentuję działa u mnie niezawodnie, a jest banalne.




Na powyższym zdjęciu widzicie trzy olejki.

Oliwkę dla dzieci Hipp
Alterra, Massageöl Mandel & Papaya
Olej Jaśminowy (opcjonalnie)

Dla lepszego efektu dodaję również kapsułki z wyciśniętą oczywiście witaminą A+E, oraz jedną kreatynową rybkę z Gala (uwaga, pachnie silnie drzewem herbacianym). Tak na prawdę kombinować z olejkami można na różne sposoby, ale najlepiej gdy bazą jest oliwka dla dzieci ponieważ działa niesamowicie odżywczo. Próbowałam dodawać olejku rycynowego, ale jednak jest zbyt gęsty.
Tajemnica tkwi w wymieszaniu wszystkich składników. Ja najczęściej daję 1/3 oliwki, 1/3 Alterry i dopełniam kapsułkami oraz innymi olejkami (np. jaśminowym czy też arganowym). Tak stworzoną mieszankę przechowuję w buteleczce, oczywiście w ciemnym miejscu. Co najmniej raz w tygodniu, a najlepiej każdego wieczoru przelewam mieszankę do miseczki i lekko podgrzewam. Ma być ciepłe i nie parzące. Gdy takie już jest siadamy wygodnie i wkładamy łapki na tyle by całe paznokcie były zanurzone. I tak siedzimy jakieś 15-30 minut, w zależności od czasu i tego jak ciepłe mamy olejki. Po całym zabiegu przelewam je z powrotem do buteleczki, ponieważ taka mieszanka wystarcza na kilka użyć (ok. 2-3 tygodnie). Lekko dłonie wycieramy a pozostałości wcieramy w paznokcie.

Taką mieszankę mam też w jednej malutkiej buteleczce z pędzelkiem oraz drugiej nieco większej z pipetą.  W dni w które nie mogę zastosować podgrzanych olejków, smaruję paznokcie olejkami z buteleczki z pędzelkiem a pipetą zakraplam trochę olejku pod paznokieć. Po co pod? Sprawdzam obecnie czy ma to wpływ na zwiększenie się przyrostu paznokcie. Za jakiś czas na pewno o tym przeczytacie.

Powyższy sposób sprawia że paznokcie są silniejsze, bardziej elastyczne, gładsze oraz szybciej rosną. A gdy dodamy kilka kropelek soku z cytryny, lekko się wybielą i nie będą pożółkłe od lakieru. A no i można to stosować nawet jeśli paznokcie są pomalowane (ale pod warunkiem że nie są zalane skórki). Paznokcie wchłonie sobie z tego co najlepsze i tak. 





A jakie są wasze sposoby na zadbane paznokcie? Koniecznie się nimi podzielcie!





Pozdrawiam i do następnego!
Karo



Trudne początki

Trudne początki

Drogi Czytelniku, witaj na moim blogu!


Autorką zdjęcia jest Natalia z jestrudo.pl


Cieszę się że jesteś tutaj i doceniam Twoją obecność.
To dla Ciebie ten blog się rozwija, a ja staram się by ten proces nadal trwał.
Ewoluujemy razem i razem go tworzymy.


Nazywam się Karolina, Karo lub jak to woli Bad Woman. Jestem tegoroczną maturzystką i absolwentką LO w Rzeszowie. Blog ten powstał z mojej inicjatywy, jednak bez pomocy niektórych osób to by się nie udało. Znajdziesz tutaj najróżniejsze przeróżności zaserwowane i podane najładniej jak potrafię.


Chciałbyś mi coś napisać, zapytać, powiedzieć? Zapraszam do kontaktu ze mną. Więcej o kontakcie dowiesz się w zakładce Kontakt ( Klik )
Zapraszam również do polubienia i zaobserwowania mnie :) 



Copyright © 2014 Beauty Lover , Blogger